Oczywiste jest, że wiele osób uzna to za szarlataństwo, ale mało się tym należy przejmować. Od kilkunastu już lat fizycy kwantowi dostarczają światu nauki i medycyny rewolucyjnych odkryć, które na nowo zaczynają definiować sposoby leczenia nawet tych najcięższych chorób do jakich można zaliczyć nowotwory, AIDS, uzależnienia czy depresje. Niestety nie widać i nie słychać tego jeszcze w naszym kraju, choć w Kanadzie, USA czy na Węgrzech holistyczne metody w leczeniu stają się standardem.
Należy przyjąć, że częściowo sposób holistycznego podejścia do człowieka wywodzi się z dalekich krajów azjatyckich, które od tysięcy lat w harmoniczny i zrównoważony sposób podchodzą do uzdrawiania człowieka. Ale mitem jest myślenie, że potrzeba akupunktury, baniek czy specjalnych ziół, aby się wyleczyć. Owszem trzeba, ale już wtedy, kiedy dokładnie wiemy, co nam dolega, a co więcej, kiedy jesteśmy w pełni świadomi, co stoi za naszą chorobą. Czyli nie sama diagnostyka jest ważna i metodologia przyjęta w uleczeniu dysfunkcji, ale świadomość genezy choroby. I tu pojawia się istota sprawy.
Za naszymi chorobami stoją nasze emocje. A emocje to przecież cały nasz świat. Trzy najważniejsze płaszczyzny najmocniej oddziaływujące na nasze emocje to: środowisko pracy, wewnętrzne JA (samorealizacja i spełnienie) oraz nasz dom rodzinny (rodzina). W każdym z tych trzech obszarów non stop pojawiają się jakieś odchylenia od normy – stres, nerwy oraz inne emocje. Zazwyczaj nie śledzimy swojego życia. Nie zapisujemy swoich przemyśleń, ani nie interesuje nas nasze samopoczucie w sensie stwierdzenia tu i teraz jak się czujemy. My je odczuwamy, owszem, ale nie kontrulujemy tego, co powoduje to, dlaczego tak, a nie inaczej się zachowujemy. W konsekwencji nasza nieświadomość, co wywołało takie czy inne reakcje emocjonalne przeradza się w coraz większy ból i napięcie. A nie rzadko później w chorobę. Każda bowiem dysharmonia wewnątrz człowieka daje zielone światło organizmowi do działania. Jeśli następuje przesilenie w organiźmie, bo np. dłużej nie mogę znieść tego, jak traktuje i poniża mnie szef lub tego, jak zła i demoniczna jest moja żona to prędzej niż później nasze ciało da nam dobitnie znać, że trzeba coś zmienić – wtedy zapadamy na jakieś schorzenie. Jeden z moich pacjentów tak źle znosił paranoiczne środowisko pracy, że odbiło się to na jego stawach kolanowych oraz nagarstków. I co ciekawe, w rezonansie nic nie wykazano – lekarze wręcz ze zdziwieniem przyjęli wyniki badań. Niestety nikt nie zapytał, co przeżywa ów pacjent, w jakim żyje obecnie stresie lub co wywołuje u niego napięcia emocjonalne. A on po prostu nie umiał do tej pracy już (dosłownie) chodzić, nie chciał wykonywać w pracy żadnych obowiązków – więc nieruchomiał właśnie poprzez dokuczliwe obrzęki w stawach.
Jakże często uskarżamy się na bóle pleców w krzyżu (przepływ pieniędzy), w barkach (ciężar, jaki nosimy na sobie) – a to wszystko jest właśnie odpowiednikiem emocji, które właśnie przeżywamy. Nasze ciało jest lustrzanym odbiciem tego, co przeżywamy i jak się czujemy psychicznie.
We wspomnianych wyżej krajach tzw. wywiady odnośnie stanu emocjonalnego pacjentów, które inspirowane są metodologią Recall Healing, stają się standardem przed podjęciem terapii. Coraz większa ilość lekarzy pierwszego kontaktu edukowana jest lub sama doedukowuje się w temacie Biologiki ciała i psychosomatyki. Jaka z tego korzyść dla chorych, ale też przewlekle cierpiących? Nieoceniona. Uświadomienie sobie przyczny naszej choroby to już połowa sukcesu. Takie uświadomienie polega na tym, że dogłębnie sprawdzamy i diagnozujemy od kiedy pojawiła się choroba lub jakaś dolegliwość, w jakich okolicznościach wtedy żyliśmy w pracy, w domu lub co sami ze sobą przeżywaliśmy – jaki stres, jakiego rodzaju emocje nam towarzyszyły – i co najistotniejsze, jaka trauma miała wówczas miejsce. Doprowadzenie się do stanu choroby jest zazwyczaj poprzedzone albo konkretnym, mocnym, emocjonalnym wydarzeniem (np. gwałt, wypadek samochodowy, poważniejsze złamanie, pobicie, itp.), które samo w sobie po prostu przerywa jakiś uporczywy stan napięcia. Jest swego rodzaju resetem dla organizmu. Wtedy najczęściej coś w naszym życiu się zmienia, niestety nie zawsze na lepsze. Odkrycie tych momentów w naszej “linii życia” pozwala przejść terapeucie do procesu odblokowania tych pozostających konfliktów w naszym umyśle. Wszystkim steruje w końcu automatyczny mózg, co jest de facto największym odkryciem medycyny germańskiej.
98% naszych chorób można powiązać z konkretnymi organami i zachowaniami. Biologia wyposażyła nas w instynktowne reakcje na każde cierpienie. Ale świat, w którym żyjemy oślepił nas do tego stopnia, że obecnie 90% chorujących zażywa mocno chemiczne i w sumie szkodliwe leki oraz leczy co najwyżej objawy, a nie źródło swojej choroby. Rządzi pieniądz. To smutne, ale wystarczy prześledzić, jak koncerny farmaceutyczne wpływają na przeróżne komisje lekarskie, które non stop zaniżają klasyfikacje i tak na cukrzycę lub hiperglikemię za chwilę będą chorować wszyscy, bo tak wykażą zalecane tabele i wskaźniki. W ten sposób tabletki stymulujące trzustkę dożywotnio będzie musiał brać każdy. Nonsens.
Zostawmy póki co jednak lekarzy i całą tę branże medyczną. Spróbujmy zorientować się na swoje życie. Spójrzmy na to, w jakich okolicznościach spędzamy każdy dzień swojej pracy. Jakie emocje towarzyszą nam w domu rodzinnym? Jakie traumy nas spotykają i co się wtedy zmienia, jak reagujemy? Przyjrzyjmy się sobie – swojej kondycji psychofizycznej. Czy jesteś w tej chwili szczęśliwy, spełniony, zadowolony z życia prywatnego i zawodowego? Czego ci brakuje, co wprowadza cię w stan napięcia? Itp. To już wystarczy, aby ciut bardziej przybliżyć się do samoświadomości i wynikającego z tego ogólnego zdrowia ciała, duszy i umysłu. Co ciekawe, kiedy pojawiałem się ja lub moja żona w przychodni po receptę na mleko dla mojego najmłodszego syna, zawsze lekarka rodzinna pytała, co się dzieje, dlaczego jej nie odwiedzamy, jak leczymy dzieci, itp. Trochę zaniepokojona, trochę z żalem, że niepotrzebnie wolimy prywatne przychodnie. Odpowiadając jej, że nie przychodzimy, bo żadne dziecko nie choruje na grypy, przeziębienia, itp. wpadałą w zdziwienie i suma summarum cieszyła się, bo stanowiliśmy wyjątek od reguły. My również. Bo wiemy, że jest to wynikiem status quo naszego domu, gdzie panuje po prostu spokój i harmonia. A każde napięcia, bo są przecież czymś normalnym, szybko niwelujemy. Nie każde dziecko jest skazane, aby w okresie zimowym chorować na grupę lub zapalenie oskrzeli, itp. Ale każde dziecko pod wpływem naszych emocji, nerwów i złych stanów emocjonalnych, które z pracy my – dorośli przynosimy do swoich domów, będzie na te choroby bardziej podatne, jak i my sami.