W obecnym zgiełku świata wiele osób podatnych na stres i codzienną “walkę” o przetrwanie w momencie, w którym na chwilę przystopują od razu łapią tzw. deprechę. Chwila oddechu np. podczas długiego weekendu, krótkie wakacje (za takie można uznać tygodniowy wyjazd gdzieś, żeby się np. wygrzać) i już człowieka nosi, i już w przypływie melancholii życie wydaje się być do dupy. Na wierzch wychodzą wtedy te wszystkie niedociągnięcia i cały syf, który znosimy każdego dnia, a z którym po prostu się nie zgadzamy – przyjmujemy go, bo jak można inaczej. Jakże wiele jest wtedy płaczu, kłótni albo zwyczajnego szlochania. Siedem krótkich dni, a człowiek wariuje. Później wraca do swoich obowiązków i cała zaduma mija. Wszystkie postulaty lub wizualizacje próby zmiany swojego, nawet skrawka życia, jakoś tak odchodzą i stają się mało pilne. Pędzimy więc dalej. Szybko zapominając, że gdzieś tam w środku coś doskiwera i boli. Ale co tam.   

I tak będzie się to powtarzać bez końca. Będzie wracać to uczucie ciężaru i lęku przed zmianą do momentu, kiedy coś tąpnie tak mocno, że już nie będzie innego wyjścia….generalnie rozwiązanie stanie się samo. “Życie” samo narzuci nam swój scenariusz – ten właściwy, po który nie umieliśmy sami sięgnąć, bo się baliśmy.

Podczas terapii pacjenci wówczas opowiadają o wypadkach samochodowych, o zalanych mieszkaniach, o złamaniu kręgosłupa lub dwóch kończyn naraz lub konkretnych chorobach, które poważnie zaburzają dotychczasowe życie danej osoby. To wszystko jest konsekwencją naszego napięcia i robienia sobie pod górkę. Znaków było na tyle dużo, żeby w porę zareagować, ale woleliśmy z uporem trwać przy swoim. Np. jedni znoszą bardzo złą atmosferę w swoim miejscu pracy, gdzie czują się niczym na polu walki, konkurując o względy szefa. Inni mają piekło w domu, bo mąż lub żona są jacyś (nadpobudliwi, depresyjni, zdradzający czy używający przemocy po alkoholu). Jeszcze inni nie mogą się pogodzić, że znajomym się udaje, a im nie. Oni mają wszystko, a my nic. Więc frustracja narasta. Generalnie kłótnie, gniew, złość, złożyczenia, wściekłość…wszystkie te emocje kumulujemy mimo wszystko gdzieś głębiej w sobie. Odpychamy wtedy wszystko, co dobre i puentujemy życie, jako właśnie to nieudane i nikczemne dla nas. Pełne złych intencji i przykrości wobec nas samych.

Każdy żyje w takim świecie, jaki sobie kreuje. Zresztą dowodzą temu założenia fizyki kwantowej. Ale żeby w ogóle o tym rozmawiać trzeba najpierw pojąć podstawy, a te są banalne. Masz problem? Coś cię gryzie? Napisz to sobie na kartce. Konkretnie, słowo w słowo. Musisz to wyrazić. Wszystko, co czujesz na temat tego, co cię uwiera. Wtedy zobaczysz, jak to naprawdę wygląda. Wtedy dojdzie do ciebie, co jest faktycznym problemem, a co wyimaginowaną jego postacią, która w uproszczeniu zalęgła się w twojej głowie i sieje zamęt. Np. poznałem faceta, który pomimo tego, że sprawiał wrażenie normalnego i sensownewgo gościa to zwierzył mi się, że nienawidzi siebie, świata i swojej pracy. Że zawsze chciał robić co innego. I żyje w takim przeświadczeniu już 5 lat. Jest trenerem biznesu. Kiedy odbyliśmy kilka sesji okazało się, że nienawidzi braku przeciągających się płatności za swoje usługi, że nie lubi poczucia dyskomfortu czy zapłacą czy nie zapłacą jego klienci oraz całej tej mizernej stabilizacji, jaka idzie w parze z jego zawodem. Rozwiązaniem jego postawy było rozpisanie, a przez to uświadomie sobie istoty problemu. Zmienił zatem zapisy umowy, wprowdził system zaliczkowy, ale też skoncentrował się na obsłudze trochę innej grupy firm, bardziej przewidywalnych. Można uznać, że to de facto błachy problem, ale jeśli ów mężczyzna prawie rozwalił swój związek, bo widział w sobie nieudacznika i z góry założył, że jego żona z takim jak on nie będzie chciała żyć. Ludziom po głowach chodzą w takim stanie tylko czarne myśli. Innej klientce puścił cały, latami gromadzony stres, a nawet ogromna presja połączona z chronicznym i niemal odwiecznym bólem pleców, kiedy uzmysłowiła sobie, że przecież nie musi ciągle mieć tego, co kupują jej znajomi lub, co sugerują, że ona powinna mieć. Pani ta zrozumiała, że zafiksowała się na realizowaniu czyiś zachcianek, tyle że jej kosztem. To też może wydawać się błache, ale ilu wśród nas jest ludzi, którzy chcąc upodobać się innym po prostu ślepo wykonują ich “życzenia”, np: kup ten TV, bo ma to i to, przecież stać cię (choć kosztuje bagatela 1400 więcej) lub jak to nie jedziecie w tym roku na wakacje; mój Jacek znalazł fantastyczną wycieczkę do Tunezji za 3200 zł. od osoby – cóż to za wydatek dla was. I kupujemy. Czując, że coś nie gra. Ale nie mamy moralnej odwagi, aby przerwać ten stan rzeczy. Dramat.

Człowiek na zakręcie jest już zwykle w momencie ostrego przemęczenia i u skraju wytrzymałości. To chwila bezradności i obezwładniającej niemocy. Jeśli czujesz, że twój żywot zmierza do takiego zakrętu, lepiej zawczasu zacznij to nazywać po imieniu – wyraź to głośno. Sprzeciw się temu. Sięgnij po kartkę i zacznij przyglądać się, analizować to, jak obecnie żyjesz, czym się stresujesz, co cię wkurza. Nie warto przegrzać organizmu, bo wtedy, podobnie, jak z silnikiem w samochodzie – spalony, bo nienaoliwiony lub z braku dostępu wody z chłodnicy będzie do……

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.