Tryb walki to taki, kiedy nie mamy chwili spokoju dla siebie, bo wiecznie musimy coś zrobić. Robimy to, ale nie sprawia nam to najmniejszej satysfakcji. Robimy to, ale w środku czujemy, że jest to działanie na siłę, wbrew sobie. Nie potrafimy jednak tego sobie jakoś sensownie wytłumaczyć więc tłamsimy wewnątrz ten narastający gniew oraz negatywne emocje. Z czasem nawet już nie wiemy, że ciągle tkwimy w tym stanie obciążenia.
Jakże wielu z nas wstając rano ma tzw. “wkurw”, bo musi wstać i iść do pracy. Kolejny dzień zmarnować, ślęcząc nad jakimiś papierami, albo obsługując klientów. Kiedy wracamy do domu nic już nas nie obchodzi, bo całą swoją energię roztrwoniliśmy dla kogoś, dla czegoś, co generalnie w ogóle nas nie dotyczyło. To błędne koło większości. Ludzie bowiem idą przez życie po omacku. Kompletnie zagubieni, jakby we śnie.
Jakże inaczej zinterpretować mamę dwójki kilkuletnich dzieci, która jest po prostu zła na siebie, swoje dzieci i cały świat tylko dlatego, że stała się mamą. Czuje, że sytuacja ją przerasta, że wszyscy, łącznie z opiekunką, dziećmi i mężem wchodzą jej na głowę. Jest tak nakręcona, że aż cała trzeszczy, niemniej w tym tumulcie gna przed siebie bez zastanowienia….chwilę później wkładając pranie do pralki rozpłakuje się i tkwi w tym stanie zawieszenia przez godzinę. Na chwilę znowu dopadł ją bezsens swojego życia. Takie sytuację nakręcenia i gonitwy przeplatane stanami depresyjnymi dokuczają jej od narodzin pierwszego dziecka. Wtedy przestała, jej zdaniem, żyć. Tak naprawdę wtedy przestała tkwić w przysłowiowym matriksie i wyszła ponad powierzchnię, aby spełnić się w roli matki. Tymczasem brak celów, napięcia i stresu, do jakiego przywykliśmy w swoim codziennym, zawodowym życiu sprawia, że inna rzeczywistość nam doskwiera. Kiedy coś się kończy, a coś innego, nowego ma zacząć czujemy się jakby wytrąceni. Nie radzimy sobie ze zmianą. Staczamy się i gnębimy. Jak zatem wytłumaczyć taki stan rzeczy – matki, której już sam instynkt macierzyństwa powinien załagodzić te abstrakcyjne myśli w głowie. A jednak. To smutne, aczkolwiek takie prawdziwe. Tylko praca stała się ważna. Bo daje pieniądze i złudne bezpieczeństwo.
Dlaczego na urlopach ludzie nie potrafią odpoczywać? Bo zanim dojdzie do nich, że są na urlopie upłynęłyby nawet dwa tygodnie. Ciało jest napędzone i rozkręcone ponad stan. Zanim się rozluźni i zwolni, zdążymy wrócić z urlopu i znowu wpaść w wir pracy. I tak dzieje się bez końca, niezależnie od tego czy jesteśmy najemnymi pracownikami czy zarządzamy swoim biznesem. Za wszystkim bowiem stoi ogromne nienasycenie. Naszą bolączką są: ambicje, aspiracje, pieniądze, władza…..bycie kimś.
Pytanie, po co?
Brakuje nam refleksji. Nie dotykamy sedna sprawy. Jesteśmy gotowi dosłownie “zabić” za czyjeś idee, bo jakże inaczej nazwać to, że w imię swojego pracodawcy gotowi jesteśmy zbesztać z błotem innych. Jakże inaczej nazwać to, że dla obietnic i pochlebstwa współpracowników jesteśmy gotowi okłamywać, zdradzać, łamać wszelkie zasady byleby tylko błyszczeć.
Dopóki nasze życie będzie więzieniem dla nas samych dopóty nie zaznamy prawdziwego smaku tego życia. Na nic jeszcze więcej urlopów, porad terapeutycznych czy tabletek. Problem tkwi głęboko w nas samych. Nauczono nas rywalizować, wychowywano w aurze “liczy się tylko zwycięstwo”. Do czego to doprowadziło? Do kompletnej paranoi. Nie ma firmy, której nie interesuje zysk, ale są potrzebne firmy, gdzie interesem musi być dobro ogółu. A w tych firmach my, ślepo podążający za ciosem: więcej, szybciej, lepiej…
Życie w trybie walki to życie, gdzie nie ma nas dla siebie. To życie, w którym poświęcamy się dla innych, dla czyiś idei. Utożsamiamy się i dopasowujemy do wzorców, które ktoś inny narzucił, ale nie wypada iść pod prąd i się sprzeciwić. W efekcie trybem walki jest to, że podświadomie wiemy, że coś jest nie tak, ale w rzeczywistości nie możemy nie być tacy, jak inni. Zapracowani, bo to przecież credo zwycięzców i ludzi sukcesu. Poświęcający się, bo to przecież warunek awansu i premii. Choroby są tego konsekwencją, ale trzeba dodać, że dzięki nim możemy coś zauważyć, coś zmienić na lepsze. Są więc choroby swego rodzajem otrzeźwieniem. Tylko kto jest to w stanie zauważyć i w taki sposób to interpretować?
Warto mieć na uwadze, że zawsze znajdzie się większa ryba. I koniec końca nigdy nie uda wam się zaspokoić apetytu na “mieć i być”. Dodałbym również, że u progu swojego życia sami dojdziecie do wniosku, że wszystko to z czym się identyfikowaliście w życiu. Wszystko to, co pozwalało wam być, rzekomo, kimś ważnym…..wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia. Ale już to jakim to osiągnęliśmy kosztem, ma znaczenie ogromne.