Za nami niemal trzy tygodnie pozwalania sobie ponad miarę. Pozwalania sobie na rzeczy, które na ogół u większości z nas przejawiają się przesytem jedzenia i picia. Nadużywaliśmy sobie, a teraz wielu przeżywa prawdziwe katusze, bo …. mamy więcej siebie – przybyło nam kilogramów, ale przede wszystkim złego samopoczucia, bo w efekcie przybyło nam kolejne, to samo, co zawsze postanowienie: ćwiczyć i zrzucić tę zbędną nadwyżkę tłuszczu. Zadręczamy się. Popadamy we frustrację. Czemu to jednak służy? Czemu służy to obwinianie siebie za te kilka chwil obżarstwa?
Generalizując ten odwieczny problem trzeba wziąć pod uwagę dwa ważne aspekty. Pierwszy związany jest z tym, że nie potrafimy się oprzeć pokusom i najpierw pozwalamy sobie jeść i pić ponad stan, a potem niczym żandarm skazujemy się na karę przez poczucie winy. Drugi aspekt tyczy się tzw. kompensacji – święta pozwalają nam odreagować wszystko to, czego przez cały rok sobie odmawialiśmy, albo też pozwalają nam w końcu poluzować, bo przecież przez cały rok napięcie sięgało zenitu. Chwila przerwy i poczucie, że “nic nie muszę” wpędzają nas w schizofreniczne pragnienie i łaknienie. Ale najgorsze wcale nie jest to, że tak nami te święta “wstrząsają” przez co chcemy więcej i pozwalamy sobie na więcej. Problemem są nasze późniejsze reakcje i nieukrywany żal, który skrywa się w prześmiewczych rozmowach poświątecznych ze znajomymi. Niemal na każdym kroku słyszymy kto oraz ile przytył, kto oraz jak skrajnie nic nie robił, itp. Oczywiście nie wspominając o coraz większej grupie nie mogącej odżałować, że znowu musieli się spotkać z dziadkami, wujkami, ciotkami i ogólnie rodziną, za którą wcale nie tęsknili. Tak więc przeżywamy ten świąteczny czas z jednej strony przepełnieni miłością, którą płynie dziś bardziej z telewizyjnych reklam niż z naszych serc, a z drugiej tracimy nad sobą kontrolę i oddajemy się przyjemnością, aby na samym końcu mieć tego wszystkiego po dziurki w nosie i w sumie cieszyć się, że już po świętach, że już nam nikt do ust wkładać ani wlewać nie będzie. Pokićkane to bardzo. Bo przecież nikt nam do usta niczego na siłę nie wkładał, a poza tym- a może by tak przynajmniej trochę wdzięczności, że mieliśmy na swoim stole te wszystkie dobra!
Czy faktycznie okres świąteczny musi kojarzyć się tylko z przesytem i mało interesującymi spotkaniami w gronie rodzinnym. Nie. Absolutnie nie. Czy na samym końcu musimy popadać w te mało przyjemne obarczanie i obwinianie siebie? Również nie. Absolutnie nie.
Co zatem robić, aby uniknąć tej frustracji?
Rozwiązań na ten stan rzeczy jest kilka. Najprostsze, a zarazem najtrudniejsze to postawa w stylu “po prostu chrzanić to”. Tak, olej to, że zgrubłaś(eś). W końcu dobrze i smacznie pojadłaś(eś). Ciesz się tym. I tyle. Chrzań to, że teraz masz dwa kilo więcej. Chrzań to, bo przed tobą kolejne miesiące spinania się i stresu, które zapewne przywrócą Ci normalny wygląd. Jest tylko jedno ale. Takie podejście, bardzo luzackie, może okazać się w dłuższej perspektywie bardziej ucieczką, aniżeli trwałym odpuszczeniem. Dlatego lepiej będzie po prostu zaakceptować to, że nic nie musisz, a wszystko możesz. Bo w istocie tak właśnie jest. Zadaj sobie podstawowe pytanie: czy kiedykolwiek wcześniej, a przecież trochę tych świąt jest już za tobą, dołowanie się z powodu nadmiaru i przesytu dało ci coś konkretnego? Nigdy. Więc po co powtarzać w kółko te sam proces zamartwiania się? Przecież to nonsens, ale można to zrozumieć i uświadomić sobie. Wówczas ta odrobina refleksji pozwoli odpuścić sobie niepotrzebne dywagowanie o tym, w jaki sposób jeszcze mogę sobie dowalić i sponiewierać się przed samym sobą. Zatem jak najbardziej trzeba to chrzanić, ale warto uświadomić sobie, że trzeba również odpuścić. Przestać i tyle. Wszystko dzieje się po coś i to odreagowanie świąteczne też ma swój ważny cel. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo dawać sobie to, na co mamy ochotę. Nasze ciało tego potrzebuje. Przeżywajmy więc te chwilę naprawdę, bez niepotrzebnego obciążania się w stylu: “a co będzie gdy….lub na pewno po świętach będę tego żałować”. Zresztą to, co było jest już nie ważne. Liczy się to, co teraz. Więc teraz warto uwolnić się od tego, co nam w głowach niedobrego siedzi. Nie karajmy się. Nie zmuszajmy do ponadprzeciętnego wysiłku, aby zrzucić nadmiar ciała i przysłowiowej winy z siebie. Cieszmy się nowym rokiem. Daj sobie zgodę na takie odpuszczenie. Tak, dokładnie – ZGODĘ. Powiedz to głośno: Nie muszę niczego żałować. Nie muszę niczym się przejmować. Nie muszę się zadręczać. Nie muszę iść na siłownię, aby lepiej wyglądać. Po prostu życie pędzi dalej. Na pewno ci ulży i zapomnisz o sprawie. A przed następnymi świętami daj sobie tę zgodę kilka dni przed. Zrobi Ci to jeszcze lepiej. Powodzenia.