Ledwie dwie na dziesięć osób potrafią bez żadnych, najmniejszych rozterek ani ograniczeń stwierdzić: tak, kocham siebie, swoje ciało, swoje życie – wszystko to – kocham takie, jakie jest. Pięknie, ale szkoda, że tę wspaniałość odczuwa zdecydowana mniejszość. Nosimy w sobie od małego tyle niskiej samooceny, że zazwyczaj źle nam jest w naszym ciele oraz źle nam jest w naszym życiu. Skupiamy się za często na naszych brakach, kompletnie niedostrzegając tych dobrych i miłych rzeczy jakie mamy, jakie nas spotykają. Nie doszukujemy się w naszym życiu lekcji, jakie płyną ze zdarzeń, które się nam zdarzają, nie wspominając o wyciąganiu wniosków. Generalnie im więcej w nas goryczy i żalu wobec siebie (jestem za gruby(a), za niski(a), za głupi(a)), ludzi (najczęściej skupiamy się na krzywdach innych, wobec nas) oraz otoczenia (za ciepło, za zimno, za wietrznie, za tłoczno, że pada, że mroźnie), tym mniej dobrej energii, aby wykreować choćby promyk nadziei. I byłoby pięknie, gdyby wystarczyło przeczytać kilka, kilkanaście fajnych cytatów, żeby poczuć się lepiej, a które by przy okazji automatycznie spowodowały zwrot akcji. Po których przeczytaniu stalibyśmy się od razu “naj” dla siebie i otoczenia. Niestety tak to nie działa. Aby faktycznie zacząć się zmieniać tak, aby prawdziwie odczuwać i samostanowić o sobie w zgodzie ze sobą i w zgodzie z otoczeniem trzeba sięgnąć po uświadomienie i zrozumienie powodów, które sprowadziły nas na drogę malkontenctwa i pożogi. Bo to, jacy jesteśmy nie jest powodowane tym, że coś nas w życiu (załóżmy złego) spotkało, a tym, co przeżyliśmy w dzieciństwie, albo czego w swoich najmłodszych latach doświadczyliśmy.
Jedna z moich pacjentek bardzo cierpi na “życie”. Chronicznie wpada w stany lękowe i napady frustracji. Wszystko jej zdaniem jest bez sensu i większość czasu spędza na oczernianiu siebie samej i ludzi wokoło. Jest nieszczęśliwa. Nie ma odwagi, aby przeciwstawiać się innym. Nie potrafi robić niczego po swojemu, bo od razu boi się reakcji innych: męża, współpracowników. Nie ma jednak typowych symptomów depresji. Kiedy zaczęliśmy analizować jej życie, a zwłaszcza okres dzieciństwa okazało się, że była bardzo niekochanym dzieckiem. Że nie doznała nigdy uczuć, ani ciepła ze strony swoich rodziców. Że musiała od najmłodszych lat znosić pogardę i odtrącenie. Naśmiewali się z niej bracia, ale też oliwy do ognia dolewali sami rodzice (najpewniej nieświadomie, ale jednak). W efekcie zamknęła się przed światem, przed innymi. Stała się samotnikiem, który również w życiu dorosłym nie potrafi okazywać uczuć ani emocji. W wieku 15 lat “uciekła” z domu i przeprowadziła się do swojej cioci. Tam nieco odżyła. Choć po dziś dzień nosi w sobie przekleństwo swojego dzieciństwa w postaci odczuć na trwale zachowanych w głębi siebie: nikt się mną nie interesował = nie jestem dla nikogo ważna, najbliżsi się ze mnie śmiali = jestem nikim, jestem śmieszna, itp. Przez to nie potrafi współżyć z innymi, boi się ludzi przez pryzmat tego, że prędzej czy później, uznają ją za gorszą od siebie i niewartą współpracy, przyjaźni, itp. We wszystkim jest bardzo ostrożna i niemal perfekcyjna, a każda uwaga pod jej adresem, że zrobiła coś źle, kończy się nieprzespaną i przepłakaną nocą. Nie radzi sobie kompletnie z własnymi demonami, jakie tkwią w jej głowie.
Powyższe i podobne odczucia utrwalają się w nas i cementują wraz z naszym wzorcem zachowań od małego. Każde powtarzające się gorzkie doświadczenia, jakiego doznaliśmy za młodu przekształca się w system przekonań, które kierują naszym zachowaniem po kres życia. Nieświadomi tego tułamy się po granicach swojej wytrzymałości, uznając, że już taki marny nasz los. Oczywiście nie zawsze mamy do czynienia z tymi złymi przekonaniami, bo gdzie panował nadmiar miłości tam i więcej wolności woli i chęci do spełnienia w życiu. Warto w tym momencie zwrócić uwagę na odpowiedzialności, jaka spoczywa na rodzicach. To oni wzbogacają nas o te wartości i cały system zachowań, jak: ciekawość, zainteresowanie, empatia, zdolność przeżywania chwil, wyrażanie złości, ale i radości. Z tych właśnie wartości zrodzą się w przyszłości ludzie otwarci i współczujący – osoby żyjące w harmonii i szczęściu, pełne wdzięczności za to, co ich spotyka. Jakże ich wśród nas mało.
Dlatego tak ważne jest, aby uświadomić sobie swoje dzieciństwo, ba – przeżyć je raz jeszcze. Odczuć ponownie swoje najtrwalej zachowane traumy, aby się od nich uwolnić. Wystarczy przeanalizować swoje zapamiętane chwile, kiedy było nam źle, kiedy czuliśmy się samotni, niepotrzebni, niekochani, bici, poniżani, wyśmiewani, itp. Przypomnieć sobie swoich rodziców z tamtego okresu – ich reakcje na nasze różne zachowania. Ich złość i gniew. Ich sposób postępowania, np.: system nagród i kar. Następnie wypisać te wszystkie wspomnienia oraz obrazy, jakie przyjdą nam do głowy, bo to w nich będą znajdować się te najistotniejsze klątwy, jakie utrzymują w nas te negatywne myśli na swój temat.
Niektóre z technik terapeutycznych wręcz pozwalają “wdrukować” sobie wymarzone dzieciństwo od nowa. Efekty są zdumiewające, zwłaszcza, że wszystko dzieje się na pograniczu persfazji i pracy z podświadomością. Czy do tego potrzebny jest terapeuta – niekoniecznie. Chyba, że się tego boisz i zwyczajnie masz opór do takich zachowań z samym sobą oraz opór do poznawania swojego wnętrza. Czy w takim razie nasi rodzice są jednak nikczemnymi i złośliwymi ludźmi, którzy zgotowali nam piekło – niekoniecznie. Nie zawsze nasze obecne dysfunkcje w zachowaniu są powodowane tym, że rodzice byli źli – po prostu źródłem ich wzorca zachowań byli ich rodzice. Bo ten cykl się powtarza. Jeśli my sami np. jesteśmy dla swoich dzieci nieobecni i nie dajemy im wystarczającej ilości uczuć i miłości, to i oni utrwalą w sobie, że wychowywanie oraz relacje rodzic – dziecko ogranicza się do ubrania, nakarmienia i wyprowadzenia do przedszkola. Może czasami do jakiś krótkich zabaw. Ten scenariusz zdaje się dominować w wielu domach, gdzie zapracowani rodzice po prostu fizycznie nie mają zbyt dużo czasu dla dzieci. Ale niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak to może wpływać na psychikę i odczucia dzieci!
Uświadamianie sobie zależności swoich obecnych zachowań do wspomnień, jakie tkwią nam w głowach pozwala uwolnić się od swojego wzorca postępowania. Pozwala spojrzeć na siebie z innej perspektywy. Pozwala w końcu zrozumieć, dlaczego mamy w sobie tyle pesymizmu i niechęci do ludzi. Dlaczego tak się użalamy nad sobą. A każda chęć zmiany od razu atakowana jest przez setki usprawiedliwień i wymówek….
Jeśli w trakcie takiej “zabawy w uświadamianie” uznacie, że to bardzo trudny test, bardzo dobrze. Że to takie nienaturalne zachowanie, żeby nie powiedzieć głupie, jeszcze lepiej. Że wmawiacie sobie, że jest inaczej niż jest, pełen sukces! W rzeczy samej właśnie to jest najciekawsze i jednocześnie najbardziej zadziwiające – dotykając tej pierwszej warstwy siebie, człowiek doznaje szoku, bo wchodzi na zupełnie nieznany ląd. Choć to przecież rozmowa z samym sobą i zarazem walka z naszym zakorzenionym ego. Do dzieła. Złamcie własne zasady.