Ile razy wstając z łóżka zastanawiałeś się, jaki to będzie dzień, niejednokrotnie życząc sobie, aby to był dobry, a nawet jak najlepszy dzień. Lub, odwrotnie, i znowu trzeba, muszę, itp. Jednocześnie ile razy już podczas porannych “przepychanek” i walki o dostęp do łazienki, do kuchni, itp. twoi najbliżsi wpływali pozytywnie lub negatywnie na twoje samopoczucie. Osłabiając te dobre emocje, bądź, co gorsza, wzmacniając te złe. Jeśli towarzyszyła temu dodatkowo presja czasu lub zwyczajny, rutynowy pośpiech, nastrój psuł nam się na potęgę. W pracy to samo. Zresztą już sam dojazd do miejsca pracy zapewne u większości wzbudza nie małe emocje, bo korki, bo niemiły zapach w tramwaju, autobusie, pkp. W pracy zderzamy się z humorami innych. Większości osób z początku dnia towarzyszy raczej markotny nastrój. Bo przecież też przeżywają te same, podobne poranne katusze. Pierwszym przystankiem poprawiającym nieco samopoczucie jest kawa, bądź herbata. Tudzież papierosek. Zazwyczaj dzień mija szybko, aby przeżyć znośnie swój kolejny dzień w pracy. I tak w poczuciu, raczej, odbębnienia popadamy w codzienność swoich obowiązków zawodowych, co potem już nami dowodzi po sam koniec dnia z tą różnicą, że popołudniu jesteśmy już zbyt zmęczeni, aby się dobrze bawić życiem.  Uogólniam, ale w rzeczywistości wielu z nas żyje, choć trochę, tylko weekendami.

Etap od obudzenia się do wyjścia z pracy u większości z nas jest czasem zazwyczaj straconym. Bo ulegamy gonitwie, a nasze emocje targają na lewo i prawo. Rządzi nami konieczność bycia w postawie “muszę”: wstać, umyć się, odwieźć dzieci do przedszkola, dojechać do pracy i oczywiście pracować. A w pracy spotykać się, pisać jakieś sprawozdania, raporty i wysłuchiwać beznadziejnych porad moich przełożonych lub tłumaczyć się za nie swoje wpadki. Oj, zebrałoby się tego o niebo więcej, co “muszę” od rana. Pytanie czy to wszystko nie mogłoby wyglądać nieco inaczej, albo nawet z uśmiechem na twarzy? Pewnie, że tak, ale tkwimy w swoich codziennych nawykach tak mocno, że faktycznie potrzeba czasami potężnego wstrząsu, aby coś zmienić.

Co może wywołać trwałą zmianę?

Zrozumienie, że nic nie powinno się “musieć” robić w życiu. Że można robić wiele tych wszystkich codziennych i rutynowych rzeczy, na które mamy ochotę, z frajdą. Do tego jednak trzeba zdjąć “maskę”, za którą skrywamy swoje prawdziwe oblicze, swoją prawdziwą osobowość. Prędzej pokochają nas inni za to, że jesteśmy sobą, a znienawidzą za fałsz i obłudę. Ale niestety geneza “muszę” zaczyna się w naszych pragnieniach i potrzebach pokazania się światu lepszym, niż się jest. Tzn. na początku nasze “muszę” znaczy: mieć lepsze, ładniejsze cokolwiek (mieszkanie-dom, samochód, markowe ubrania, zegarki, strój na siłownię, najwspanialsze wakacje) czy nawet styl życia, jaki prowadzę – wszystko cacy i na pokaz. Oczywiście gdzieś w tle z dużymi pieniędzmi, które zarabiam piastując, najlepiej, ważną funkcję w swojej firmie. Więc owe “muszę” to tak naprawdę postawa wywołana chęcią dążenia za wszelką cenę do życia bardziej dla “oczu” innych, niż dla siebie. Niech inni mnie zobaczą i ocenią, bo oceniają, a jak. Mając tyle dóbr wokół siebie, ocenią nas wysoko, z zazdrością włącznie. I o to chodzi. Niemniej skutki uboczne w postaci tego, że gonimy i żyjemy w presji zdają się być tylko odrobine uciążliwe. Najczęściej autorefleksja przychodzi za późno i dotyczy większości z nas, a może nawet 99% – wszystkich tych, którzy po prostu nie wytrzymują tej ciągłęj walki o bycie pierwszym, najładniejszym, najmądrzejszym, najważniejszym, itp. Rządzą nami nasze pragnienia i oczekiwania. Rządzą niepodzielnie ego, media, ale przede wszystkich nasze słabości i rządze.

Cena

Momentem przełomowym zazwyczaj jest sytuacja, kiedy ktoś nas oceni, pomimo naszych wszelkich starań, źle, bo z zasady ocenia źle i pogardliwie. Wtedy nasze emocje lecą spiralą w dół. Zadręczamy się i ubolewamy nad tym, jaki ten świat jest niesprawiedliwy i nędzny. Osądzamy się i, co przychodzi nam z wielką łatwością, popadamy w stany depresyjne. Apatia i seperacja znowu potrafią istotnie uprzykrzyć nam życie. Najprawdopodobniej wywalą nas z pracy, a na włosku stanie nasze małżeństwo. Przyjaciele odwrócą się i dopiero wtedy poczujemy się bardzo samotni. Czasami cena może być najwyższa. Poważna choroba, bądź izolacja od ludzi i świata trwająca latami. Oczywiście nie musi być od razu tak źle, ale już same złoszczenie się lub stresowanie przez opinię innych, zakrawa na szaleństwo. A przecież dla wielu osób to powszechne praktyki.

A gdyby tak…

..po prostu odpuścić. Stanąć w miejscu i choćby na chwilę zastanowić się nad sobą i swoim życiem. Zadać sobie kilka kluczowych pytań:

  • jak wygląda moje życie – czy czasem nie przypomina tej gonitwy i presji ?
  • ile razy w życiu ulegam niepotrzebnie presji otoczenia?
  • jak często popadam w zły nastrój, bo ktoś coś na mój temat powiedział nieprzychylnego, choć nie miał racji?
  • kiedy ostatnio i wobec kogo byłem tak serio bezinteresowny?
  • itp, itd.

Czy poważnie musisz kupić, mieć, zrobić, być, stać się i ……Co by się stało, jeśli nie zdobędziesz tego wszystkiego? Spójrz na ludzi w około. 99% z nich nie ma wielu z tych rzeczy, które zdołałeś zdobyć już ty, ale to nie znaczy, że te osoby z twojego otoczenia są gorsze. Może mają inne priorytety, może już zrozumieli, że bycie korpoludkiem czy prężącym muskuły właścicielem swojej firmy prędzej niż później skończy się tak samo – na walce o więcej i więcej. Bo nie wypada mieć mniej!

Ulatują nam piękne dni, nawet te deszczowe, pochmurne i zimne. Ulatuje nam życie. Jakaż to wielka szkoda, że tak wielu z nas woli mieć niż być. Pozwól sobie nie musieć gonić i trwać w ciągłęj presji “muszę”. Tak, możesz. Spróbuj, a przekonasz się, jaki ciężar spadnie ci z serca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.